Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/329

Ta strona została przepisana.

materyalizmu, który obwiniano o srogość, z racyi iż głosił nicość po śmierci; wieczystą rozłąkę istot kochających się, odbierał wszelką pociechę. „To co mu zarzucacie — pisał Blanqui — jest jeno zaletą jego. O jakże wszyscy łatwo się pocieszają“.
Wieczorem wracał od Eudesa do siebie i siadał do roboty. Czasem jednak, albo z Eudesem i Grangerem szli po Tridona, Jaclarda, Gentona i Duvala i całą gromadą włóczyli się po mieście. Blanqui z wielką przyjemnością odnajdywał ulice znane z czasów młodocianych, odległe od miejsc, gdzie panoszyło się wyzłocone „drugie cecesarstwo“, często też zjadano kolacyę w jednej z garkuchni przedmieścia St. Denis. Nachodziwszy się do syta Blanqui nie pogardzał mięsem i winem, zmieniał też czasem swoje menu i przy tej okazyi zazwyczaj mówił o powodach i korzyściach pewnego, specyalnego sposobu życia w więzieniu.
Życie jego było niezmiernie proste. Teraz na wolności, był równie biedny, jak przedtem w więzieniu. Ale siostry dla brata pokonywały czasem niemożebność nawet samą i dostarczały mu co mogły, nie licząc ile nań wypada jako część spadku po matce. Spadek ten sam był niezmiernie mały, ale dałyby mu nawet miliony i życie w dodatku. Był ich bratem i dzieckiem jednocześnie. Zgody i miłości nic nie mąciło i choć pani Barellier była gwałtowna i wymowna, a pani Antoine rozważna i przezorna, Blanqui szanował zapatrywanie obu sióstr, był dla obu równie serdeczny, uważający zawsze jednako, pogodnie usposobiony, zadowolony, tak, że wprost dziwił obie kobiety tą swoją życiową filozofią, która każe wszystko jakiem jest przyjmować, tą regułą niezachwianie obserwowaną bez względu na okoliczności zewnętrzne.
Podobnie zachowywał się wobec odwiedzających go