przyjaciół. Nie wymieniono w takich sprawach nigdy ni słowa i Blanqui przyjmował egzystencyę, jaką mu przygotowano. Wynajęto dlań pokój, zainstalowano go tam, dostarczono rzeczy najkonieczniejszych, a on sam nie potrzebował nawet wiedzieć w jaki czarodziejski sposób ułożyło się nowe jego życie. Nie trapił się tem nigdy. Tak się zacieśnił w swych wymaganiach, potrzebywał tak mało, że nie było się o co troszczyć. Człowiek domagający się dla wszystkich sprawiedliwości i szczęścia, umiał opanować swe pożądania i radość nauczył się odnajdywać w sobie samym, tak że pogardzał wielu rzeczami, mającemi dla większości pierwszorzędne znaczenie, a może nawet nie znał ich wcale. Nie wiedział co to gorączka złota, uciech zmysłowych i wszystkie, a tak różnorakie środki zadowolenia pychy ludzkiej. Był tak czysty, tak uduchowiony, że kroczyć mógł ulicami stolicy świata bez drgnienia jakiegokolwiek pożądania, zmieniać pomieszkanie stosownie do tego jak mu poradzono, raz spać u siostry, to znów u jednego przyjaciela, potem u drugiego, że mógł tak żyć niemal poza życiem pod troskliwą opieką dwu kobiet i rzeszy wielbicieli jak mistrz wśród gromadki wiernych. Otaczano go niezmiernym szacunkiem i każdy za obowiązek sobie uważał uwolnić go wedle sił od trosk życiowych, zapewniając możność spokojnego myślenia i pracy.
W czasie owym Blanqui pośród rozgorączkowanych żądnych czynu zwolenników swoich i żołnierzy, których sam skrzyknął w szeregi odgrywał rolę poskramiacza,