szczegółach, poinformowano się co do wszystkich szańców, drzwi, obliczono ilu ludzi pchnąć należy na bramę główną, jak silny oddział posłać trzeba okolną drogą rontową do wejść innych, wiadomo ile jest posterunków i wart i jak są liczne, a nawet wiele kroków przejść trzeba korytarzem wiodącym do magazynu z bronią.
Blanqui słuchał wszystkiego, stawiał zarzuty, godził się, to znów sprzeciwiał, wywiązała się dyskusya dosyć ożywiona, a w tej dyskusyi człowiek, od którego oczekiwano hasła dobitnemi i jasnemi słowy malował grozę położenia, wskazywał na ogrom odpowiedzialności i opłakiwał spodziewany rozlew krwi. Oczyma duszy widział Blanqui, jak jego przyjaciół skrępowanych prowadzą nad świeżo wybrany rów, by ich rozstrzelać.
Gdy o tem wspomniał, Eudes znudzony nieco odpowiedział szorstko. Na to Blanqui rzekł mu, że jeśli tak bardzo pragnie śmierci, może rzucić się na bruk z trzeciego piętra. W ten sposób się prędko załatwi i nie narazi innych. Posypały się znów argumenty za i przeciw i w rezultacie postawiono jeszcze pytanie, czy także okolica i przedmieścia Paryża są gotowe do rewolucyi czekając jeno na hasło, na jakiś śmiały czyn. Wszyscy twierdzą, że tak jest w istocie, i w końcu Blanqui zgadza się. Jak zazwyczaj wódz poddał się woli żołnierzy. Pozostało jeno wydać roskaz, by wszystko było gotowe ruszyć za najmniejszym znakiem. Blanqui uczynił to i naznaczył przyjaciołom schadzkę na dzień następny w tymże samem mieszkaniu w zaułku Jouvence. Znowu tedy miał zmierzyć się z siłą przeważną, wyzwać na rękę swych prześladowców, a stawką w tej grze była jak dawniej wolność jego i życie.
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/344
Ta strona została przepisana.