do nich mówić głosem spokojnym, wzywając, by się połączyli z powstańcami, pomogli zdruzgotać chwiejący się kolos cezaryzmu, obwołali republikę i stanęli bronić ojczyzny przed napaścią wrogów zewnętrznych. Był w tej chwili zupełnie spokojny i panował nad sobą, jakby siedział w swym pokoiku nad stosem książek. Gdy nie pomogło odrazu, powtórzył raz jeszcze, tłumaczył, przekonywał i czynił wszystko, co się dało, by porwać zdumionych i przerażonych żołnierzy. Słowa jego czasem ginęły w hałasie stąpań i wrzawie bójki o broń, której coraz więcej odbierali spiskowcy.
Nagle z zewnątrz zagrzmiały strzały. To oddział spiskowców, którzy jeszcze wejść nie zdołali, bronił się kilkudziesięciu policyantom, którzy nadbiegli machając szablami. Blanqui, Granger, Pilhes i Bronillé wypadli z przedsionka, Eudes z podwórza wewnętrznego, gdzie zdołał dotrzeć i wszyscy, odpychając tłoczących się, dali ognia do policyantów. Trzech padło, jeden zabity, dwaj ranni, a reszta uciekła w popłochu i pospieszyła po posiłki przeciw tej bandzie, która niewiadomo skąd się wzięła. Żołnierze nie wzięli żadnego udziału w walce i Blanqui nie stracił nawet nadziei, że ich przekona, ale tym razem natknął się na porucznika Cottreya, który właśnie nadbiegł. Do niego się więc zwrócił, tłumacząc dlaczego wpadł z oddziałem swym do kasarni. Nalegał nań, przekonywał, że powinien połączyć się z nimi i obwołać republikę, ale natrafił na opór, oficer zasłonił się swą przysięgą służbową, nie chciał oddać broni, a Blanqui, wierny swym słowom, wypowiedzianym wczoraj, nie uciekając się do przemocy, wyszedł, jak wszedł przed chwilą. Rzuciwszy jeno okiem po bulwarze, spostrzegł odrazu, że wszystko na nic. Plan spełzł na niczem, wokoło uczyniło się równie pusto, jak czasu ruchawki
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/348
Ta strona została przepisana.