wery nie ostoją się. Trzeba się tedy rozejść, teren jest wolny, nikt nam nie przeszkodzi, schowajcie tedy broń i pojedynczo rozsypcie się po ulicach okolicznych.
Tak też uczyniono. Porzucono trzy karabiny zdobyte w kasarni, ukryto rewolwery w kieszeni i każdy poszedł w swoją stronę.
Rzeczywiście podążali za nimi policyanci w znacznej liczbie i w dobrą chwilę po zniknięciu oddziału konspiratorów, jak to zwykle bywa, stróże porządku rzucili się na gromadę nic nie winnych gapiów i poczęli ich bić, tratować, wreszcie aresztować jako winnych. I oto z wielu owych, trwożnie kryjących się przed nawoływaniem do buntu, wielu z tych widzów stało się nagle aktorami — wbrew swej woli zostali rewolucyonistami, podczas gdy żaden z prawdziwych spiskowców nie został pochwycony przez policyę przed kasarnią. Owych to zagarniętych niewinnie ośmdziesięciu nieszczęśników stawiono przed sąd wojenny, żołnierze rozpoznali w nich napastników i posypały się wyroki śmierci, wygnania i ciężkich robót. Dwu jeno z pośród istotnych winowajców wpadło wieczorem tegoż dnia przed Pałacem Sprawiedliwości w ręce policyi. Był to Eudes i Brideau, a zdenuncyował ich jakiś przechodzień, ujrzawszy rączkę rewolweru, sterczącą z kieszeni Eudesa.
Paryż sam, nie mniej był od przedmieść zdumiony tem, co się stało. Umysły ludności łatwo było jakoś w tym czasie obałamucić, toteż lud wodzono ciągle za nos, wmawiając co się dało. Sfabrykowano na poczekaniu bajkę, że to pruscy szpiegowie chcieli wzniecić nieporządek w mieście i wielu uwierzyło. Sam nawet