Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/356

Ta strona została przepisana.

mienione nie wystarczało, generał Trochu dał się zawsze powodować okolicznościami, popełnił mnóstwo błędów, a co główne, sprzeniewierzył się własnemu sumieniu i obciążył je bardzo godząc się na dalsze prowadzenie wojny, choć nie widział żadnej możebności zwycięstwa. Republice nie przysłużył się wiele, zawsze powątpiewał wahał się i wreszcie biernie współdziałał w tem, co sam zwał „bohaterskiem szaleństwem“. Nie był to dowódca armii na polu bitwy. W pierwszych dniach doradzał jeno pokój, a roznamiętniony, wojowniczy i naiwny Paryż z czasu rewolucyi wrześniowej usłyszawszy głos jego, wziął go i postawił na naczelnem stanowisku, oczekując niezmiernej energii i potęgi dyktatorskiej w tej wojnie na śmierć i życie, od człowieka, który dać mógł jeno frazesy i jakiś mistycyzm dziwaczny i niejasny. Toteż od pierwszych zaraz dni obrona stała się dorywczą i słabą, a generał rozmyślał nad problemem jaką misyę społeczną ma spełnić on, rewolucya i Prusacy. Była to poprostu omyłka, na placówkę gdzie się roskazuje, dostał się człowiek, który powinien był jeno słuchać.

CLXVI.

Od pierwszych zaraz dni nowej ery skupiło się koło Blanquiego wszystko, co przedtem jeno sympatyzowało z nim i zaraz objawiła się rzecz dziwna dla wielu. Rozeszła się i utrwaliła pogłoska, że Blanqui bezustannie udaje i nigdy nie jest szczerym. Tak sądzić mogą tylko ci, którzy nie mieli nigdy sposobności zetknąć się z nim osobiście. Tylko obcujący z nim co dnia mogli sobie wyrobić zdanie słuszne, a tych właśnie teraz Blanqui zadziwił. Wielu z nich wprost nie zrozumiało co się