Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/363

Ta strona została przepisana.

nym na śmierć każdy, ktoby z rąk rządu ustanowionego przez wroga w stolicy przyjął jakąkolwiek misyę, podjął się dlań jakiejś czynności, posłuchał w najdrobniejszej sprawie roskazu, lub spełnił, co nakazywaćby mogło nowe prawo.
Wieczór, tegoż dnia, po napisaniu trzech artykułów Blanqui prezydował w klubie café des Halles i swym zwyczajnym, donośnym, wyrazistym głosem, wymownie, a bez hałasu, nie natrętnie, a tak, że natychmiast w sali cisza grobowa, powtarza to wszystko, co napisał, podkreślając konieczność uzbrojenia całego ludu. Ludzie, którzy mieli sposobność widzieć go tego wieczora czynili nieraz wzmiankę o wyrazie jego twarzy, w chwili gdy Lulliers przedstawiając go zgromadzonym nazwał go „czcigodnym patryarchą rewolucyi“. Wówczas oczy Blanquiego rozbłysły ogniem takiej młodości, wyjrzała przez nie tak gorąca dusza, że w owej chwili bezsprzecznie najmłodszym był w całej tej wielkiej sali.

CLXIX.

I tak było co dnia. Pismo stało wiernie przy brzmieniu deklaracyi. Na pierwszem miejscu zawsze kładziono nowiny wojenne, starając się jednocześnie nie przerażać publiczności, i nie taić przed nią niczego. Potem następywał zwykle artykuł Blanquiego, zestawienie zaszłych wydarzeń, oświetlenie ich i wezwanie do czynu, a wszystko przepojone jasnowidztwem przedziwnem, przeczute, w słowach zaś naglących drżenie obawy, jakby strach, by głos jego nie przepadł bez echa, nie zatracił się, nie zmarnowały usiłowania.
Blanqui, od pierwszego dnia pisze się na pamiętne