nośnie do ostatecznego wyniku sprawy, twierdzi mianowicie, że Prusacy nie wkroczą, ale będą się starali spalić miasto, ulica po ulicy. W artykule zaś wstępnym dnia następnego, traktującym o gwardyi narodowej stara się oznaczyć jak licznemi będzie najlepiej porobić oddziały, ze względu na łatwość uruchomienia i daje cały szczegółowy plan organizacyjny oparty na zasadzie batalionów po pięciuset ludzi.
Nazajutrz, dnia 10 września nadchodzą wieści, że nieprzyjaciel oddalony jest o trzy dni drogi od stolicy, zjawiają się też równocześnie pogłoski o rokowaniach pokojowych. Nikt naturalnie jeszcze nie myśli o ustąpieniu jakiegoś terytoryum, ale wielu czuje już zmęczenie i pragnąc końca, w pieniądzach upatruje najprostsze załatwienie sprawy. Blanqui nie chce o tem słyszeć, upatruje hańbę w tym okupie proponowanym wrogowi, a zarazem źródło wielkiej nędzy dla mas ludności, gdy pięć miliardów zacięży na kraju i tak wyczerpanym ekonomicznie. Artykuł wspomina tak niedawne deklamacye i przysięgi umierania na barykadach. „Jeśli śmierć dosięgnąć może — mówi Blanqui — jeno na barykadzie, to zdaje mi się, że większość pożyje długo, a Prusaków czekać będziemy do samego dnia sądu ostatecznego“. Dalej cytuje daty z bombardowania Strasburga. W Paryżu, nawet z poza fortów, nieprzyjaciel może razić dzielnice zewnątrz położone, gdy wziętym zostanie choćby jeden fort, granaty donosić będą do samego śródmieścia nieomal, gdy wreszcie przerwa w szańcach nastąpi w jednem tylko miejscu, pocznie się dzieło zagłady zupełnej, lunie deszcz pocisków miasto zapali się od szrapneli i nie będzie mowy o niczem prócz śmierci i zniszczenia zupełnego. Na myśl takiego nieszczęścia, takiego starcia z powierzchni ziemi tyluwiekowej sto-
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/370
Ta strona została przepisana.