Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/375

Ta strona została przepisana.

w celu uzyskania pokoju. Nie dowierza bezinteresownej interwencyi głów koronowanych, a w rannym artykule daje wyraz tej obawie i podejrzeniom. Z jednej strony nagromadzono wiele materyału wojennego, szczękają szable, snują się tłumy żołnierzy, ale gdy się zwróci oczy na naczelnych, wodzów, przenika badacza dreszcz i przychodzi mu do głowy, czy też to wszystko, ten zgiełk, nie jest przypadkiem jeno pozorem, jeno czemś, co uczynić „wypada“. Blanqui odgaduje, iż wre walka, że się ścierają dwie wole, dwie chęci, że to będzie, co wyniknie ze starcia się poświęcenia i egoizmu. Patrzy na Europę, chciwie wyczekującą upadku Francyi i zaklina lud, by liczył jeno na siebie i nie zdradzał swej słabości, domagając się od obcych pomocy, której i tak nie uzyska.

CLXXIV.

Coraz szybszem tempem rozwija się dramat, a jednocześnie widocznem się staje, że Blanqui postanowił przeforsować swe ideje, wziąć na swe barki część pracy, ale też zyskać znaczny wpływ. Przez dwa dni, by rozwiać powątpiewania, wykazać jasno do czego zmierza i czego pragnie, opowiada szczegółowo w klubie dzieje ruchawki w la Villette. W tymże samym czasie Blanqui odnalazł Clemenceau, który został merem dzielnicy Montmartru i uzyskał, jako człowiek energiczny, znaczną popularność. Weteran rewolucyi postanawia skorzystać z tego i staje do wyborów na szefa batalionów w dzielnicy, gdzie przyjaciel jego ma wpływ. Ogromne to zgromadzenie wyborcze, złożone z 15 tysięcy gwardzistów, odbyło się w wielkiej jakiejś sali przy rue Clignancourt, a większość nic nigdy nie słyszała, ani nie