Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/383

Ta strona została przepisana.

Był nim w istocie, ale sytuacya wymagała właśnie takich zapaleńców pełnych szlachetnych porywów. Niestety poglądów Flourensa nie uwzględniono. A szkoda, bo mógł się był porozumieć z człowiekiem tak mądrym i tak praktycznym jak Dorian. Rząd tymczasowy, był zobowiązanym wobec groźnej sytuacyi nie odpychać żadnej siły, więc, w miarę zdolności Flourens, a przedewszystkiem Blanqui powinien był od pierwszego dnia być powołanym do rady i kierownictwa. Ale któż go znał?
W trzy dni po manifestacyi Flourensa, nazajutrz po odjeździe balonem Gambetty nowy krok został uczyniony, nowy wysiłek, by uzyskać coś od rządu. Komendanci batalionów w otoczeniu tłumów bez broni gromadzą się i domagają się wyborów municypalnych. Ale u wejścia stoi w szyku bojowym oddział gwardyi ruchomej, a przed nim batalion gwardyi narodowej. Wejść dozwolono ledwo trzem delegatom i to jeno po to, by usłyszeli z ust Juliusza Ferryego, że rząd nie wdaje się wcale w dysputy, a manifestanci mają się rozejść, w przeciwnym razie...... Nie pozostawało nic innego, jak odejść. Nazajutrz, dawszy krótki opis zajścia, Blanqui ogłosił jednocześnie artykuł p. t.: „Z łaski bożej“. Mówi on tam o członkach rządu, ludziach, którym się dostała w ręce władza, mówi o klątwie posiadania władzy i tychsamych wadach, które dziedziczą po sobie najróżniejsze rządy. Tak, wszyscy „stojący u steru“ uważają za arogantów tych, którzy się ważą podawać w wątpliwość ich świeżą dostojność „z bożej łaski“ i lud zowią niewdzięcznym, jeśli nie pada plackiem. Blanqui z zupełną słusznością kończy ironicznie:
„A przecież ten niewdzięczny lud nie ma żadnych obowiązków, co więcej nic go nie łączy z indywiduami