przekonań politycznych, a za niedostateczne uważają jego wiadomości w zakresie spraw wojskowych. I natychmiast Trochu w rozkazie dziennym podnosi ten fakt groźnej rozterki i nieporządków, rozwiązuje kadry oficerskie i zarządza nowe wybory. Daremnie Blanqui przysięgał że pierwszym faktem rozterki i nieporządków w jego oddziale jest właśnie afera 15 października, że nigdy słowo propagandy politycznej nie padło z jego ust wobec żołnierzy. Mógł jeszcze dodać, że dla miłości tegoż batalionu usunął nawet polityczno-społeczne artykuły ze szpalt „La Patrie en danger“, z czego mu zarzut czynili jego przyjaciele i nakładcy i nieraz podnosili, że zbyt się stara o to, by mu nie zrobiono wymówki, że nie nałamuje się dostatecznie do funkcyj prostego sierżanta instruktora. Wszystko na nic. W tydzień potem miały odbyć się wybory, a Blanquiego kepi z galonem miał wdziać na głowę któryś z byłych jego oficerów.
Powiedziano tedy, że dotąd nie będzie więc miał swej szabli, że pozostanie mu jeno pióro. Ale tem piórem teraz wojuje Blanqui, jak nigdy przedtem. Czyni cuda, niewyczerpany jest, wymowny. W chwili gdy intrygi się tworzą przeciw niemu w batalionie kreśli apoteozę rasy z której pochodzi i idei, której służy. Widzi, że zalew się zbliża barbarzyński, patrzy na ziemię francuską, gdzie się rozgrywają losy postępu i zastoju, dostojeństwa i służalczości ludzkiej, gdzie rozstrzyga się pytanie kto zwycięży, rasa romańska, czy germańska. I Blanqui pisze, coraz bardziej unosząc się:
„Teutoni przekroczyli Ren i raz jeszcze zagrażają