Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/408

Ta strona została przepisana.

Przeciwnie, z hańby zwykli ludzie tyć... Tak mówi poeta i dobrze mówi....
Potem opisuje jak przyjdzie klęska ostatnia. Bezlitośnie, brutalnie rozdziera ranę, sięga aż do dna, by wykazać, że pod samą wojną z Niemcami kryje się konflikt inny, bój wre o posiadanie i burżuazya chętnie przystanie na każdego, kto jej tylko zapewni przewagę ekonomiczną i prawo gnębienia nieposiadających.
Mówiąc o tych co uciekli do miasta ze wsi powiada, że chłop woli swój ogród, jak Francyę. „Ale — dodaje — czyż można im z tego czynić zarzut, gdy się nie uczyniło nic, by ich wykształcić na ludzi.....“ Wszystko w oczach jego teraz jest zwiastunem klęski, wszystko symptomem śmiertelnym narodu chorego, konającego, którego ostatnie chwile napawają giełdę taką radością, że wita śmierć haussą piętnastofrankową.
„Bo choć ojczyzna skona — mówi z goryczą — giełda nie podda się!“
Sama teraz już gorycz, sama żałoba przemawia. Czeka Blanqui ze drżeniem kapitulacyi i rozpasania się najgorszej reakcyi.
„I pomyśleć — pisze — 11 listopada, że ci ludzie ni na chwilę nie wierzyli w możliwość obrony, że przez, dwa miesiące zabawiali się w ten niecny sposób, na to jeno, by się radować władzą, by być rządem! Ach... Doprawdy pęka serce, gdy się pomyśli, że ten brak wiary, ta obojętność wobec pewnej klęski wywołały, zaniedbanie wszelkich usiłowań obronnych i może będą jedyną jej przyczyną, gdy przeciwnie na czas poczynione przygotowania zapewniłyby zwycięstwo. Założyli ręce, osądzili, że nie warto nic robić. A teraz jeno patrzyć, jak przez głupotę, egoizm i płytką ambicyę kilku marnych kreatur, zginie Francya z karty Europy.