ranka niemal spostrzega, że ktoś zniszczył i podarł flagą trójbarwną, powiewającą na budynku podprefektury.
I oto znowu wszystko się zmienia. Walna rozprawa odbyła się i została przegraną pod Waterloo. Statek angielski podąża ku św. Helenie, a Blanqui, który do Marmande nie zabierał rodziny, piechotą powraca do Aunay. Wędruje długo, nie ma co jeść, musi po drodze sprzedać zegarek i zjawia się dnia jednego na wsi, okryty pyłem, z kijem w ręku, w towarzystwie chłopca, niosącego jego torbę podróżną.
Rozpoczyna na nowo walkę o byt. Trzeba znowu zwrócić się do Burbonów, którzy rozsiedli się w Tuilleryach. W latach 1818 i 1819 narzuca się ciągle rządowi Ludwika XVIII, podnosi swe „umiarkowanie, wypróbowane w czasach trudnych“, uzyskuje wreszcie nawet poparcie ludzi takich jak Lanjuinais, Boissy d’Aglas, Hely d’Oissel, ale mimo to sprawa utyka co chwila i wkońcu Blanqui uczuwa, że skończyła się jego działalność publiczna, że musi poprzestać na uprawianiu jarzyn w swym ogrodzie i sadzeniu drzew. Teraz kolej na synów, by weszli w szranki. Adolf raz już próbował szczęścia w Paryżu. Wyjechał do stolicy z czterema mniej więcej koszulami, kilku chustkami do nosa i czterdziestoma sousami, które mu matka na odjazd wcisnęła w rękę. Ale prócz nędzy i głodu nic tam nie znalazł. Aby zapłacić hotel musiał czas jakiś odpisywać dokumenty, a potem wrócił do Aunay, gdzie bardzo nieprzychylnie został przyjęty przez matkę.
Gdy się rozeszła wieść o powrocie Napoleona, ruszył