co zabijasz w ludzie poczucie solidarności i poświęcenia, a siejesz złość i zemstę. Nikt nie będzie miał! Jestto formuła pomsty, wytępienia, eksterminacyi, a panoszy się tam, gdzie żył instynkt braterstwa. Jakoż stać się mogło, by ludzie nam podobni mogli taką powziąć nienawiść, taką, powiedzmy, pogardę ku ojczyźnie, że poszli sprzedawać wrogowi to, co miało podsycić ogniska rodzinne? Ten epizod pozostanie najstraszniejszym ze wszystkich, w jakie obfitują dzieje oblężenia. Co dnia wylewa się z przedmieść szara fala ludności idącej na żerowisko, ogryzającej kaczany kapusty wśród syku kul niemieckich. Nikogo nie dotknęła większa nędza i sroższy ból moralny. Ci paryasi noszą najcięższą żałobę po ojczyźnie“.
Widzimy, jakiem echem odbijają się smutki oblężenia w duszy samotnika. Ostatnie dni listopada dodały do publicznej, jeszcze żałobę prywatną, zmarła bowiem jedna z siostrzenic Blanquiego, Marya Barellier.
Ciągle, bez wytchnienia Blanqui pisze, oświadcza iż zgadza się z Gambettą, który potępiał „zgromadzenie“ w obliczu wroga, przedstawia, jak pruski „Monitor“ zbeszcześcił ruch 31 października, bada postępowanie Bazaina, powraca do kwestyi bezsilności paryryskiej gwardyi narodowej, raz jeszcze protestuje przeciw rzucaniu oszczerstw na tych, co się upierają przy obronie. Dalej roztacza obraz stolicy. Tak wielka jest, tak potężna, a przecież z rezygnacyą uległa woli, bezrozumnemu nakazowi jakiegoś tam generała najoczywiściej niezdolnego do obrony i poprostu tchórza. Blanqui