Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/426

Ta strona została przepisana.

dyi narodowej, na rogu ulicy Rivoli u tegoż placu. Znajduje się tam Blanqui wraz ze swymi przyjaciółmi i inni pobici w dniu 31 października. Niechcą oni dziś brać udziału w tym ruchu, który uważają za spóźniony i daremny, ale drżą na myśl, co się też stać może.
Do ratusza wkracza druga deputacya pod wodzą młodego porucznika gwardyi narodowej, który sprzecza się żywo z Chaudeyem na temat obrony stolicy, a potem wychodzi i ma mowę do tłumów, które natychmiast utworzyły się z przechodniów, kobiet, dzieci, plac rozbrzmiewa okrzykami, szmerem rozmów, płaczem, to znów pokrzykami gniewu, skargami. W ten to tłum zgiełkliwy zanurzają się przy odgłosie bębnów gwardziści pułku 101, którzy przybyli z lewego brzegu i 207 z Batignolles i wydostają się przy rue du Temple, gdzie się ustawiają w szereg, naprzeciw ratusza i oddziału gwardyi ruchomej umieszczonego pomiędzy wejściem, a kratą. I oto nagle poczyna się dziki, straszny dramat, jakby na dany znak, jakby strony wojujące umówiły się co do miejsca i czasu spotkania. Pada strzał, niewiadomo kto strzelił, ale następują dalsze, jeden z oficerów gwardyi ruchomej za kratą dostaje postrzał, a żołnierze tejże gwardyi znajdującej się w sali pierwszego piętra dają z okien salwę i oczyszczają plac.
Tłum bezbronny rzuca się do ucieczki, powstaje zgiełk, zamięszanie mnóstwo osób pada, zda się, że tyle trupów, lub conajmniej rannych, ale nie, wszyscy szybko się zrywają z ziemi i uciekają z dzikim wrzaskiem.
Znowu salwa, potem strzały bezładne. To strzela gwardya narodowa, która cofnęła się na avenue Victoria, na rogu placu i rue Rivoli i ukryła po domach. Przez chwilę plac pusty, tylko zabitych kilku leży i ranni czynią wysiłki, by powstać. Na rogu placu, przed ka-