Nie wywdzięczył się Paryż Blanquiemu za jego cywilną odwagę i nieposkromiony zapał. Stolica, której tak był upornym obrońcą nie obdarzyła go mandatem, chód chciał w przyszłem ciele prawodawczem dalej bronić idei walki i głosić wiarę swą niezachwianą w gotowość oporu mas, jeśliby ojczyzna wysiłku tego ostatecznego zażądała. Odmówiono mu zaszczytu spełnienia tego ciężkiego obowiązku, nie było dlań miejsca na liście zestawionej przez różne kluby.
I tym razem zawiść i nieświadomość zrobiły swoje.
Gdy Flotte oznajmił mu, że nawet komitet de la Corderie, mimo nalegań Edwarda Vaillanta nie zgodził się nań, smutek zalał oblicze, a łzy napełniły oczy starca, który płakał jeno, gdy zmarła Amelia-Zuzanna, a potem żegnając matkę.
Opuszczony jest teraz przez wszystkich, choć właśnie teraz wszyscy się doń garnąć powinni, raz jeszcze zostaje sam, jakby wyklęty, choć był uosobieniem ojczyzny, za nią drżał, płakał i radował się. Rzadko to co prawda i krótko bywało. W skrutynium, dnia 8 lutego ma jednak 52.000 głów, co jest za mało, a tymczasem dostateczną ilość otrzymali ludzie najróżnorodniejsi, tak, że reprezentacya ludu francuskiego wygląda mocno na dom waryatów. Są tam wszyscy od Ludwika Blanc począwszy do Farcyego, od Wiktora Hugo i Garibaldiego, do Jana Bruneta, od Delescluza i Pyata do Saya, od Gambetty do Thiersa. Z pośród członków dawnego rządu ponownie wybrany został tylko Juliusz Favre, ale zato Thiers wyszedł w 26 departamentach, a potem te mandaty zagarnęła banda klerykalno-monarchistyczna, aż się zaczerniło od sutann w nowem ciele prawodawczem.
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/430
Ta strona została przepisana.
CCII.