Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/439

Ta strona została przepisana.

poczęcia rozprawy, jakie to będzie hasło, z jakiego padnie powodu i w jakich okolicznościach, nie wiedział nikt. Przeciwnicy mierzyli się oczyma, besztali się po pismach, rysowali wzajem na siebie karykatury, a gorączka onej zimy rosła ciągle i rosła, aż zapałał nią wszystek Paryż.
Zapewne Blanqui przewidywał co z nieubłaganą nastąpić musi koniecznością, ale nie mieszał się do niczego. Ci, którzy mieli sposobność widzieć go w tym czasie, po nieudałych wyborach i wyroku śmierci opowiadali, że opanowała go w zupełności rospacz z powodu klęski Francyi, a zwycięstwa Niemiec. Wedle niego, nie było już nadziei nawet w przyszłość, dającej się przewidzieć, nadziei w jakąś zmianę, w rewolucyę. Klęska wyjałowiła całe, długie jutro.
Obok cierpień moralnych, czuł zresztą jeszcze wielkie zmęczenie i choroba wnet zawładnęła delikatnym organizmem, kierowanym do niedawna jeszcze gigantyczną wolą. Blanqui pragnął teraz już jeno schroniska, przytułku, gdzieby w ciszy mógł odzyskać sił trochę. W pierwszych tedy dniach marca wyjechał do Loulie, koło Bretenoux w departamencie Lot, do doktora Lacambra, który w międzyczasie ożenił się z jego siostrzenicą i właśnie w dzień przyjazdu Blanquiego wyruszył z żoną w podróż po Hiszpanii. Starzec tedy został sam z siostrą swą, panią Barellier. Potrzebował też jej starań. Ledwo wysiadł z wozu pocztowego, musiał się zaraz położyć, wystąpiło bowiem silne, ostre bronchitis.
W łóżku więc został 17 marca na roskaz rządu aresztowany dzięki staraniom prokuratora z Figeac. Teraz miał dostać zapłatę za niezmierny rozum i czyste, najlepsze zamiary, jakich dowody dawał w ciągu całego oblężenia Paryża.