Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/440

Ta strona została przepisana.
CCV.

Nastąpiło teraz coś nieludzkiego, co wstrętem przejąć każdego musi. Chorego starca wśród silnego mrozu prowadzą żandarmi do więzienia w Figeac i zamykają w izbie bez jednego stołka. Następują zwykłe ceremonie, przewracają mu kieszenie, zabierają pieniądze, scyzoryk. Nazajutrz prokurator zawiadamia go, że w Paryżu wybuchła rewolucya, a wojsko i rząd cofnęli się do Wersalu. Blanqui nie może temu uwierzyć, sądzi tylko, że go aresztowano na podstawie przypuszczenia jego związku z tą drobną, jak mniemał, ruchawką. Nie wiedział tedy czy będzie długo musiał siedzieć i zażądał zwykłych towarzyszy, książek.
Z Figeac przewieziono Blanquiego wnet i to w tajemnicy do więzienia w Cahors i kategorycznie odmówiono widzenia się z siostrą. Pozostawał tam przez resztę marca, kwiecień, aż do 22 maja i nietylko nie dopuszczono nikogo z rodziny, ale przecięto wszelką komunikacyę, nie mógł tedy ani dać znać co się z nim dzieje, ani też dostać wieści ze świata zewnętrznego. Nie wiedziała też siostra, w owym czasie nic o stanie jego zdrowia, nie wiedziała nawet czy żyje, a Blanqui może się uważał za opuszczonego przez najbliższych.
Przed oczyma jego ukazuje się jeno prokurator republiki z Cahors, prefekt departamentu Lot i naczelnik więzienia. Nie dopuszczono doń nawet prostego dozorcy, któregoby mógł sobie ująć. Ale też nie zjawił się kat, by wykonać to, co postanawiał „prawomocnie“ kodeks karny.