Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/445

Ta strona została przepisana.

Od tej pory, niemal na każdej stacyi natrafiano na demonstracye wrogie dla konwojowanego. Poza stacyą Rennes, chłopi krzyczeli za pociągiem: „Niech żyje król!“ i powiewali kapeluszami. W reszcie minięto Saint-Brieuc i zaczęła się teraz powolna, długa jazda z ciągłemi postojami po miasteczkach, drogami snuli się chłopi bretońscy prowadzący bydło i kobiety z koszykami. Blanqui na każdej stacyi wychylał się z okna, chwytając w piersi świeży powiew.
W Chatelandren, o zmierzchu zebrał się tłum groźny, ludzie poczęli się cisnąć z krzykami i pogróżkami, rzucając obelgi nieruchomemu starcowi, patrzącemu na nich przenikliwym wzrokiem. Pośród tłumu byli młodzi i starzy, musiał się też trafić zgrzybiały jaki starowina ubrany nie modnie w krótką, niebieską kamizolę, koszulę o szerokich, bufiastych rękawach, wielki kapelusz pończochy i saboty. Co to za dziwne było spotkanie, co za dziwny, bezsłowy dyalog. Oto człowiek przyziemny, oracz, zniszczony, blady, całkiem ogolony, z brodą jeno niesfornemi okrytą szczecinami, sztywny, jak suchy kłos co został na polu, a naprzeciw niego w ramie okna wagonu twarz blada, z której patrzą połyskliwie, oporne oczy buntownika. Twarz chłopa dziedzicznie głupia, ale oczy niewiarę wyrażają, podejrzliwe są, jakby spostrzegły wilka. Parę jeno słów paść mogło, Bretończyk waha się zawsze, nawet nie zaraz się decyduje bać czegoś, co mu zajdzie drogę, tępota jego przypomina głęboką zadumę filozofa.
Ale Blanqui szybciej myślał i musiał rzec w duchu do starca: „Cóż ty jesteś stare ruino ludzka? Oto poczciwina teraz, oczywiście, dawny wasal, który stał się elektorem, i nie zrzucił jarzma niewoli, uprawiający jak dawniej rolę i żujący taksamo w chacie, w głębi duszy zachowy-