nego Juliusza Simona, a także naczelnego bandytę, Thiersa, człowieka bez skrupułów, osobnika, który, przedtem za parawanem Ludwika Filipa, a teraz bez obsłonek jest wyobrazicielem niskich interesów jednej klasy, klasy bogaczy, z pominięciem interesów istotnych całego narodu, indywiduum, które wywołało rewolucyę, a teraz nie dopuszcza, by wrócił istotny spokój, bo chce pochłonąć wszystkie korzyści i woli nawet wszystko stracić, jak w imię jakiej takiej sprawiedliwości oddać innym choćby mały kąsek. Ta kreatura uparta, ten okrutnik i chciwiec był sprawcą rozstrzeliwań niedawnych przy rue Transnonain i bombardowania Paryża. Nie zmienił się od czasu swej intryganckiej komedyi w roku 1830, owej polityki jałowego parlamentaryzmu tegoż czasu i lat 48, chłodnych obliczeń w 1849, jest dziś panem i jeśli mu się spodoba, to w wielkich rozmiarach powtórzy rok 1839, represyą obejmie kraj cały, urządzi hekatomby i upuści krwi, zwłaszcza masom robotniczym.
Człowiek, co tak opanował politykę, nie mógł nie znać Blanquiego. Mimo, że powiedział to Flottowi, miał go wciąż przed sobą, jako własną kontradykcyę, od pierwszych dni Restauracyi, którą obaj zwalczali od pierwszych dni lipcowej monarchii, gdzie wczorajsi sprzymierzeńcy ujrzeli się naraz rozdzieleni przepaścią.
Od tego czasu Blanqui był Thiersowi wrogiem, uosobieniem buntu, nie dającego się nigdy zdławić w zarodku, rewolty, co dziś zgnieciona, dziś jeszcze wyrasta wysoko ponad głowę płomienna, zamknięta w loch grobowy, niby upiór podnosi wieko trumny i wyłazi z kazamat Mont-Saint-Michel w dni gorące w r. 1848.
Ludzie podobni Thiersowi mogą nie mówić o takich jak Blanqui, udawać, że ich nie znają, pogardliwie
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/450
Ta strona została przepisana.