jąc jednocześnie inny na jego miejsce. Stało się to w przypuszczeniu, że tam ci żołnierze mogą być przekupieni.
Nazajutrz w stancyi zamyślonego Blanquiego zjawił się komendant fortu i powiadomił go, jakie właśnie otrzymał telegraficznie od ministra wojny polecenia. Oto, za najmniejszem, dostrzeżonem usiłowaniem ucieczki miano strzelać, a w razie prób czynionych przez osoby inne w celu odbicia więźnia, miał zostać natychmiast rozstrzelany i trup jeno mógł zostać wydany przybywającym z odsieczą. Na to Blanqui, przygnębiony tym piekielnym gwałtem, jakiego się na nim dopuszczono odpowiedział oficerowi szorstko:
„Myślę, że pan wiesz, iż postępowanie takie hańbę przynosi naszym czasom, a zresztą nim się wyda trupa, więźnia, może tymczasem cała załoga i jej komendant zamienić się w trupy“.
Na to odparł oficer: „Wiem o tem mój panie“.
I przekonał się rychło Blanqui, że czyny odpowiadają słowom. Po skończonem czytaniu rozporządzeń ministeryalnych kazał oficer więźniowi, by się udał za nim, zstąpił ze schodów i minął dwoje drzwi. U drugich czekało nań dwu żołnierzy z obnażonemi szablami, którzy wzięli więźnia między siebie, poprowadzili znów schodami w górę, minęli je, przebyli inne jeszcze schody i znaleźli się wreszcie na platformie.
Można stąd było objąć ogromny kawał morza, wzburzonego morza, barwy seledynowej. Pogoda była niepewna w ten ciepły dzień majowy, fale szły żwawo i rozbijały się u skalistych brzegów, w dali widniały latar-