stanowi nawet warunek zaobserwowanej jednolitości składu chemicznego wszechświata. Tensam fenomen musi wytworzyć tesame czy stosunkowe warunki ciepła, światła i gęstości w centralnych gwiazdach i całej hierarchii planet.
A oto dylemat: „Albo wieczne zmartwychwstawanie gwiazd, albo śmierć wszechświata“.
Wreszcie konkluzja:
„Wszystkie ciała niebieskie bez wyjątku mają wspólne pochodzenie, rozgorzały przez zderzenie“.
Marząc w ten sposób, obliczając i wnioskując Blanqui odbył przechadzkę po przestrzeniach gwiaździstych.
Łatwo pojąć z jakim pośpiechem gorączkowym, radością zmierzał do końca. Jest to, jakby chwytanie idej upewnianie się, że w istocie zdobycze poczynił. Świadomie ciągle się powtarza, streszcza, opisuje proces rozumowania, kondensuje się w jasnych wyrazach, pragnie, by wszystko było pewne, dobrze pojęte i dopiero potem wszystkiem buduje śmiałą fąntazyę naukową, na kilku kartkach daje swe pojęcie świata, mówi o analizie i syntezie kosmosu.
„Natura — reasumuje — posiada jako materyał ledwo sto ciał prostych i warsztat ogromny, (to jest układ gwiazdoplanetarny. Te ciała proste mogą dać liczbę niezmiernie, przeraźliwie wielką kombinacyj, ale zawsze tylko liczbę określoną, ograniczoną. Tymczasem trzeba zapełnić nieskończoność. Warunki same tworzenia się tych połączeń i jednolitość metody ograniczają także liczbę, choćby bardzo wielką była, tych związków oryginalnych, czyli raczej typowych, a dopiero powtórzenia wielokrotne, mogą zapełnić przestrzeń“.