niem po kilka razy wraca do tego samego, zbacza, kończy i znów zaczyna na nowo. Widzi Pompejnsza pobitego pod Farsalą, Cezara zasztyletowanego we wszystkich senatach, wszystkich Rzymów... Niepodobna bowiem, wedle niego, z gwiazdy na gwiazdę przesyłać sobie przestróg. „Ach — mówi — gdyby to można życie swe przeżyć, pomógłszy sobie tu i ówdzie radą sobowtóra ostrzegającego z głębin przestrzeni niezmierzonych, o ileżby życie było mądrzejsze i szczęśliwsze!...“
„Wszystko to — dodaje — mimo żartów traktuję całkiem seryo. Nie idzie o kształty takie, jak antilew, antitygrys, ni o oczy na końcu ogona, idzie o matematykę i fakty pozytywne. Wiem, że natura nie wytwarzała w ciągłem istnieniu wszechświata wiernych kopij naszej ziemi marnej, ani nawet układów naszego słońca. Wiem, że musi się tu przyjąć odmiany, na jakie tylko pozwala rachunek prawdopodobieństwa. Nawet gdyby tych kombinacyj zbrakło, prostem jest, że nieskończoną ilość razy mogą się powtórzyć jako odbitki wierne, albo znów skombinowane...“
Przeto mimo wszystkich wpływów postronnych, wszystkich odmian i właściwości osobniczych spostrzeganych zjawisk, nasuwa się przypuszczenie, że każda kombinacya swoista cech ogólnych i osobowych, każda taka jednostka „musi się powtarzać miliardy razy, oile wyobrazić sobie chcemy przestrzeń zaludnioną...“
A miliardować możemy bez skrupułów, nieskończoność bowiem zawsze jeszcze będzie pusta i pożądać będzie miliardów nowych.
Blanqui dochodzi do konkluzyi swej fantazyi, reasumuje się raz jeszcze, mnożą się u niego obrazy, wy-