Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/487

Ta strona została przepisana.

Pozwolono na dziennik, ale nie chciano się zgodzić na widywanie z innymi politycznymi. Syna swego nie widywał Blanqui, zresztą nie miał syna. Młody Blanqui nie dowiadywał się o ojcu, żył sobie dostatnio i był naczelnikiem straży pożarnej w małem miasteczku Montreuil-aux-Lions.
Poza rzadkiemi z konieczności wizytami swych sióstr, Blanqui nie widywał nikogo prócz klucznika i czasem więźniów kryminalnych. Bardzo rzadko i tylko urzędowo zjawiał się dyrektor, lub lekarz. O jakże to odmienne od wesołego życia w więzieniu Św. Pelagii, gdzież ci ludzie, przy których wówczas, w 1861 roku czuł się młodym. Teraz musiał starczyć sam sobie, żyć z własnej myśli.
Tylko przy tak nadzwyczajnych zasobach, tak dziwnie bogatej inteligencyi mógł dożyć siedmdziesięciu lat i nie poddać się.
Ani myśleć tutaj o ucieczce. Trzebaby wydostać się naprzód z infirmeryi zawsze pełnej ludzi na parterze, potem minąć trzy dziedzińce, przejść troje drzwi, a gdyby i znalazł się wreszcie przy budynku dyrekcyjnym, byłoby jeszcze daleko do wolności, należałoby jeszcze minąć bramę i dopiero wówczas wpadłoby się w sam środek strażnicy wojskowej, poza którą leżał dopiera mur zewnętrzny, a za nim jeszcze dwie linie wart, ciągle zmienianych. Gdzież jesteś Cazavanie, towarzyszu ucieczki z Belle-Be-en-Mer i szpitalu Neckera? Cazavan zmarł. A gdzież obaj Levraudowie, Jaclard, wszyscy, którzy pomagali w r. 1865 i poczciwy Granger, który pojechał w r. 1871 szukać porwanego!! Jaclard i Granger byli na wygnaniu, jeden Levraud zmarł, drugiego by nawet nie dopuszczono do dawnego mistrza i komendanta. A wszyscy towarzysze lat dawniejszych? Po-