Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/490

Ta strona została przepisana.

niskiem, którego wyziewy wytrułyby w krótkim czasie całą ludność pobrzeżną i zakaziłyby atmosferę Morza Śródziemnego. Cuchnący opar unosiłby się bezustanku w górę i każdy powiew z południa niósłby na północ chorobę i śmierć. Nie, dziękuję za morze sacharyjskie“.
W lipcu tegoż roku zbrakło mu sił. List jego z d. 8 tego miesiąca nie ma już zwykłego wyglądu, prostych wierszych, równych odstępów i alinei, pismo też drżące, złe, litery się kłócą ze sobą, a miejscami wprost przeczytać niepodobna. Oto, co mniej więcej pisze:
„Coraz mi gorzej. Musiałem leżeć. Był atak nowy i to gorszy od ostatniego, którego koniec widziała Zosia. Jeszcze nie minęło. Już teraz straciłem ufność. Za prędko wraca choroba. Chociaż od dziesięciu dni leżę, nogi jeszcze opuchnięte. Wstałem jeno do listu. Kładę się zaraz. Straszne są te dławienia i bezsenność. Bez oddechu niemal i pięć nocy nie zmrużywszy oka!... Ale wiesz... „Petite Presse“ donosi o mej śmierci i dementuje to w tymże samym numerze. Cóż za redakcya! Dwa kłamstwa naraz. Anim nie umarł, ani nie żyję. Pisz prędko“.
Nic dziwnego, że głoszono w Paryżu, iż zmarł. W Clairvaux spodziewano się tego z dnia na dzień. Lekarz więzienny stwierdził znaczne postępy, jakie zwapnienie tętnic uczyniło od miesiąca, a w dodatku dołączyła się teraz oedema serca i dolnych kończyn i wystąpiła silna albuminurya. Prócz tego: „Chory znajduje się w stanie wielkiej anemii, która pochodzi z niedostatecznego odżywiania się, do czego przyczynia się sam chory, usiłując dyetami zmniejszyć dotkliwe objawy bicia serca“. To wszystko skłoniło dyrektora zakładu więziennego do obszernego raportu, który się kończy w ten sposób, że chociaż lekarz zakładowy nie twier-