Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/504

Ta strona została przepisana.

Wielu zapewne z pośród tych, którzy uczęszczali na liczne zgromadzenia tego roku odbywane szukało w zachowaniu się Blanquiego i w jego twarzy przyczyn dlaczego wywierał wpływ tak przekonywujący ludzi i takiem się cieszył poszanowaniem swych zdolności, że te rzeczy przetrwały go znacznie. Ale odnalezienie owych przyczyn nie było łatwem. Blanqui był niemal nieruchomy i zawsze zamknięty w sobie. Szedł wszędzie, gdzie go wzywali organizatorowie urządzający zgromadzenia i pogadanki polityczne, a więc w sali przy rue Rivoli, sali Ragacha, Graffarda, sali ulicy des Ecoles, Elysèe-Montmartre, Petrelle Levis, wszędzie gdzie jeno były ławki, trybuna i biust republiki, albo czerwony sztandar. Po wyjściu z Clairvaux, tak spędzał każdy niemal wieczór. Przybył czasem w otoczeniu kilku młodzieńców o poważnych twarzach nacechowanych wolą. Powstawał zazwyczaj ruch, cofali się ci, co stali blisko trybuny, by mu zrobić miejsce, natomiast stojący daleko cisnęli się na przód, by go widzieć. Albo też zjawiał się nagle na miejscu przewodniczącego, jakgdyby wyszedł z pod desek estrady. Nie ulega wątpliwości, że ci, co mu bili brawo i chrypli z entuzyazmu nie widzieli zgoła, że przed sobą mają człowieka dziwnego, wśród chaosu i grzmotu oklasków skupionego, zasłuchanego w to co się dzieje. I ciągła nawet uwaga tych, których zadaniem jest jeno patrzyć pierzchała szybko spotkawszy owo coś niepoznawalnego.
Blanqui mały był teraz, mniejszy jeszcze jak dawniej, czarno zawsze ubrany, w czarnych rękawiczkach, ruchy jego były krótkie, dobitne, włosy białe, broda krótko ostrzyżona, a profil wydatny, przypominający lwa. W zachowaniu jego przebijały kolejno niepokój i powaga, a leżący przy nim czarny kapelusz i parasol na-