przechodził, a czoła się rysowały zmarszczkami. Wydawało się, że się błysło, że jakieś wielkie słowo bezdźwięcznie przesunęło się i znikło. I znowu oczom wszystkich widny był jeno mały, szczupły starzec opowiadający o swych nadziejach i troskach i dający rady tonem niemal, powiedzmy, kupczyka, co ciągle się uśmiecha i kiwa głową zachwalając swój towar.
A potem tonął, jakby we worku, w swym obszernym płaszczu i wychodził. W takim to zawsze jeno stroju ukazywał się oczom ciekawych po owych małych kawiarenkach, które są niby kulisami zgromadzeń i służą za poczekalnie mowcom i organizatorom.
Blanqui, zatrzymał się tak dnia pewnego w hałaśliwym „lokalu“ przytykającym do sali Levisa. Wokoło niego pito, ale on, asceta, żywiący się jeno mlekiem, jarzynami i owocami nie wziął nic w usta, nawet nie napił się wody. I tu jeszcze słuchał i patrzył. Wpatrzyłem się w jego oczy pochwyciłem ich spojrzenie i zdaje mi się, że tym razem zrozumiałem czar, jaki wywierał.
Spojrzenie jasne, zmienne, żywe, czyste, dziecięce, łagodne, jak u gazeli....i nagle teżsame oczy spoglądają dziko, rzucają błyski godne rysia. Rozświetlała je dobroć, a ćmiło zarazem niedowierzanie. W oczach jego wyczytać mogłeś dzieje wszystkich zawodów, dawały one szczegółowy komentarz do życia człowieka ranionego na barykadzie, internowanego na Belle-Ile, w Corte, Afryce, forcie du Taureau obryzgiwanym pianą morską. Znaleść tam było można wszystko, ból czterdziestu lat samotności, pięćdziesięciu lat wysiłków, rospacz, oskarżenie o zdradę, żal, że wolność przyszła tak późno. Oto co mówiły te oczy na bladej twarzy. I jeszcze coś ów płomień, ten błysk jakby poblask krwi, z rany ciekącej, ten dziki błysk bólu i tęsknoty za Zuzanną — Amelią.....
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/506
Ta strona została przepisana.