armii i wyraża niejednokrotnie pogląd, że chociaż musi stać na tymsamym stopniu, co armie innych państw Europy, można jednak w niej zaprowadzić daleko idące zmiany odnośnie do usunięcia poboru, bardziej celowego nauczania gimnastyki młodzieży i wiele innych.
Wszystkie te plany wyłuszczył w rozumnej i poważnie traktowanej broszurze p. t.: „Armèe esclave et opprimè“. Tejże samej treści miał wykład niedługo potem w Lille na wielkiem zebraniu, któremu przewodniczył. Podobnie jak w Bordeaux i Marsylii doznał tam gorącego przyjęcia, lud klaskał, kobiety płakały, cisnęły się do starca, chciały go widzieć, usłyszeć, dotknąć jego ubrania, ucałować białe ręce. Naiwnemu temu ludowi jasnem było, że stary Blanqui, wypuszczony z więzienia, to apostoł i męczennik nowej wiary, religii serca ludzkiego. A on, pośród całego tego entuzyazmu i wrzawy, jak zawsze wierny samemu sobie, powtarzał po niezliczone razy swe rady, poglądy i objawiał swą wiarę w jutro.
W Paryżu wedle sił pędził ciągle teraz jeszcze zwyczajne życie. Czas podzielił sobie tak, że miał i godziny samotności i pracy i spoczynku. Od śmierci pani Barellier poprosił o przytułek człowieka, który był jego przyjacielem od dnia pamiętnej walki w roku 1856, Ernesta Grangera i znalazł w nim brata, opiekuna, wesołego i szczerego towarzysza, a przytem wykształconego filozoficznie i literacko człowieka. W rozmowie z Grangerem był Blanqui całkiem otwarty i nie krył wesołości, która w nim tkwiła i przebijała zawsze przez najgorszy humor. Zamieszkali przy bulwarze włoskim