posunęliśmy się naprzód. Po wielu wysiłkach dotarliśmy wreszcie do domu pod liczbą Nr. 25. Brama obita czarnem suknem z wytłoczoną literą B. Odwiedzający ciało snują się długim korowodem, wejście zaś przedziolono na dwie części, dla wchodzących i wychodzących. Wszedłem na 5-te piętro. W małej izdebce, której cale umeblowanie składało się ze stołu i krzesła, na Żelaznem łóżku spoczywały zwłoki sędziwego męczennika, który był postrachem reakcyi przez pół wieku. Śmierć nie zeszpeciła rysów twarzy, i gdyby nie bladość trupia, zdawałoby się, że śpi. U wezgłowia wisiał wieniec z dębowych liści.
Wielu przyjaciół otoczyło panią Antoine, która czuwała przy zwłokach. Zauważyliśmy wśród nich Valiana, byłego ministra oświaty podczas Komuny, Cournégo, posła do parlamentu i członka Komitetu Obrony Paryża Arnolda, jednego z członków Centralnego Komitetu i Rocheforta. Tutaj też spotkaliśmy Ludwikę Michel i sławną lektorkę, panią Paulinę Mink. Na stole leżała księga pamiątkowa, a na jej kartach widniało mnóstwo nazwisk republikańskich znakomitości, jak Ludwika Blanc, Cantagrela, Talliandrégo, senatora Tolaina i innych.
O wpół do dwunastej, ciało złożono do trumny dębowej. Na wieku był napis: „Ludwik August Blanqui, zmarł w 75 roku życia“. O dwunastej trumnę postawiono na skromnym karawanie. Wtedy odkryto głowy i ze stu tysięcy piersi zagrzmiał okrzyk: „Niech żyje republika!“ Jeden z przyjaciół zmarłego rozpostarł na trumnie szkarłatny płaszcz, lecz zarządzający obrzędem pogrzebowym zaprotestował powołując się na przepisy policyjne. Cały karawan okryto wieńcami, tak, iż nie było go widać z pod kwiatów, poczem przeróżne delegacye ustawiły się wokoło przy swoich sztandarach.
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/518
Ta strona została przepisana.