Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/522

Ta strona została przepisana.

dłe wstecznictwo trzymało pod kluczem 75-letniego starca, jakby dziki zwierz, nie wypuszczający z pazurów swej ofiary. Kochać opuszczonych, bronić słabych, narażać własną wolność i życie dla szczęścia pracującego ludu, oddawać na ofiarę ludzkości ciało swe i duszę, to oczywiście, rozumie się, zasługuje na wieczne więzienie i katusze wszelkiego rodzaju. Człowiek ten cierpiał. Naród to wiedział i sprawę cierpiącego uznał za swoją. Wyborcy, czyniąc zadość sprawiedliwości, oddali głosy swoje wyklętemu Blanquiemu i uczynili go wolnym, ku zdumieniu zasklepionej w egoizmie i okrucieństwie burżuazyi, która sądziła iż pochowała go już na zawsze. Naród orzekł, że niegodnie jest więzić 70-letniego starca, najżarliwszego z apostołów republiki w chwili, kiedy republika jest faktem dokonanym, a bohaterowie 16-go maja, ochotnie ułaskawieni przez rząd, puszczają na głupstwa wydarte krajowi miliony.
Naród zrozumiał że niesprawiedliwą jest wieczna niewola ludu roboczego w jarzmie próżnującego kapitalisty, którego zadanie ogranicza się do zjadania tego, co wytwarza robotnik, gdy temuż robotnikowi w razie braku pracy, kalectwa lub starości pozostaje tylko kij żebraczy.
I naród powiedział sobie: Dam mandat temu, kto będzie najlepszym rzecznikiem moich spraw i potrzeb, człowiekowi, który najwięcej cierpiał przez oszczerstwo, temu kto poświęcił swój talent i zapał tylko sprawie ludu. W taki to sposób wybrano Blanquiego w Bordeaux przeszło 9 tysiącami głosów. Nie było wyboru bardziej czystego i prawidłowego i bardziej godnego szacunku. Lecz oportuniści sądzili inaczej. Już to, że lud ośmielił się wystąpić jako pan swej woli i umotywować wyraźnie swoje prawo, to już samo było niebezpiecznem mogło