Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/66

Ta strona została przepisana.

niczem od swych poprzedników. Jestto przypadek klasyczny. Zamęt zaburzeń ulicznych na początku, a koniec rewolucya. Dnia 27 lipca młodzi dyskutują w Palais Royalu, gorączkują się, wskakują na krzesła, każdemu się zdaje że jest Kamilem Desmoulins. Nadchodzi wojsko i rozprasza ich. Potem lekkomyślny któryś oficer każe strzelać do tłumu w ulicy St. Honorè, w stronę rue du Coq. Zabitych przenoszą do Charité i na ten widok wybucha natychmiast długo nurtujący gniew mas. Podnosi głowę bunt piersi wzbierają żądzą zemsty i uniesieniem poświęcenia. Wieczorem tegoż dnia wchodzą do miasta pułki gwardyi zarekwirowane z prowincyi, z Courbevoie Rueil, Wersalu, na plac Karuzelu wytoczono armaty. Podniecenie wzrasta do ostatecznych granic, przeprzechodnie rzucają się na patrole, zabierają proch kule i broń ze sklepów, zamykają ulice stosami kamieni, cegieł i sznurami, rozrzucają gwoździe, by uniemożliwić ataki kawaleryi. Stłuczono trzy tysiące latarń ulicznych. Ale mimo wszystko Paryż kładzie się i śpi.
Ale budzi się wcześnie nazajutrz 28 lipca i natychmiast rozbrzmiewają okrzyki: „Vive la Charte!“ „A bas les Ordonnances!“ Nikt nie zdaje sobie sprawy czego ma dokonać rewolucya, ale wszyscy się do niej sposobią. Gdziekolwiek się drzwi otworzą o świcie, ukazuje się w progu człowiek gotowy do boju, przez ramię rzemień z ładownicą, na głowie kepi, w ręku broń, szabla, kij, strzelba, narzędzie jakiekolwiek. Studenci prawa i medycyny organizują się, studentów politechniki widać już na ulicach. Oddziały powstańców w bluzach, w paltotach, w samych jeno kamizelkach z białymi rękawami koszuli idą na bój, tłoczą się, spieszą zetrzyć się z siedmnastotysięczną armią królewską, nic sobie nie robiąc z dwunastu dział wytoczonych na plac Zgody.