sansculoci dziewiędziesiątego trzeciego roku, dzielący się łupem z towarzyszami, wychodzącymi z apartamentów królewskich, wreszcie karzący śmiercią złodziei. Wystarczy spojrzeć na rysunki Charleta i Raffeta, przeczytać publikacye, sprzedawane w parę dni po walce, na dochód wdów, sierót i rannych, a przed oczyma zjawia się postać wojownika. Gwałtowny, jaskrawy koloryt, owych naiwnych opowieści, tworzących niby muzeum obrazów rewolucyi, odzwierciedla wspomnienia, wiarą obudzoną nagle, nadzieje, wszystkie cnoty tłumu nagle wyzwolone, a na tem tle wyraziście kreślą się sylwetki ludzi, pozbawionych bruku ulic stolicy. W owych hyperbolicznych sprawozdaniach same zachwyty. Oto jakiś lekarz dał pięć strzałów do lancierów, a potem powrócił do swego zajęcia, do opatrywania rannych, których dosięgły własne jego kule... O kilka wierszy dalej autor dziwi się niezmiernie śmierci jakiegoś Anglika, który dostał kulą w głowę, w chwili, gdy zbliżał się ku oknu pokoju hotelowego gdzie mieszkał, by rzucić kilka kamieni na głowy żołnierzy królewskich. Działo się to przy rue St. Honorè, dodaje autor dla dokładności. Ktoś znajduje niespodzianie miecz Karola Wielkiego. Przechodzą oddziały wojsk, niosąc na bagnetach nabite bochenki chleba i pieczone kurczęta. Niezmierną ilość bohaterów spotyka zaszczyt uścisków La Fayetta. Kobiety przebrane za mężczyzn, jak amazonki podmiejskie, rzucają się w bój. Terminatorzy nadają najcudaczniejsze nazwy swym karabinom.
Jakiś izraelita odgrywa wielką rolę i widać wszędzie walczących Polaków. Zjawia się też Gavroche. Tak, to on, mały chłopiec chwyta jeźdźca z koniem, zabiera mu broń i depesze przeznaczone dla dworu. Tenże sam Gavroche rozbija w puch pułk wojska, bierze do niewoli pułkownika i stroi się w jego kepi. Albo znów inny,
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/69
Ta strona została przepisana.