Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/71

Ta strona została przepisana.

zbliża się szybko, drzwi się otwierają i w progu staje Blanqoi, powstaniec. Twarz i ręce jego poczernione prochem, okryte kurzem, z czoła ścieka pot, rozchodzi się od niego ostry odor dymu, ale z ócz widać, że niesie wieść tryumfu, że bitwa wygrana i oto woń ta, idąca od niego wydaje się nagle zapachem wiosennych kwiatów. Staje na progu, a z rąk wysuwa mu się karabin i pada z głuchym łoskotem na posadzkę. I znów wydaje się, że stal dźwięcząca nuci piosenkę tryumfu, że biją dzwony zwycięstwa. Wszystko to harmonizuje z brutalnemi, ironicznemi słowami, które się mimowoli wyrywają z ust przybyłego. „Romantykom sprawiliśmy lanie!“ Tak woła student i w okrzyku tym znajdują swój wspólny wyraz i łączą się jego nienawiści polityczne z uprzedzeniami literackiemi. Nienawidził liryzmu, frazesu powagi katedry, miłował natomiast miarę, reguły i wzory klasyczne.
Słowa to głębokie, znaczące, krótkie i jasne, jak błyskawica, która oświeca nagle umysły ludzi roku 1830 wychowanych w tradycyach, wręcz przeciwnych, nawykłych do tragedyi i dramatu, noszących znaki wyraźne wpływu szkoły oficyalnej, przywykłych w sztuce i nauce wszelakiego rodzaju do owego życia minionego, rozmyślających o klasztorach, olśnionych widokiem trybunów i konsulów, papieża i cesarza.
I oto słowa te, w których leżała zapowiedź, a może już jeno relacya o dokonanym fakcie porażki literatury nowej, odbiły się echem w duszy jednego z obecnych. Ten młody człowiek o bladej, delikatnej twarzy, który wydał już zarys historyi współczesnej i studyum o filozofie włoskim Vico, to Michelet, którego myśl błądzi w owym czasie po kryptach romańskich i gotyckich i wysila się obudzić do nowego życia umarłych historyi.