Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/78

Ta strona została przepisana.

„Przypadkiem — mówi Heine — znalazłem się na zgromadzeniu „Przyjaciół ludu“... Było tam z półtora tysiąca ludzi stłoczonych w ciasnej salce, podobnej do sali teatralnej. Obywatel Blanqui, syn byłego członka Konwentu, wygłosił długą przemowę pełną szyderstw pod adresem burżuazyi. Drwił niemiłosiernie z owych sklepikarzy, którzy obrali sobie królem Ludwika Filipa, ów „kram wcielony“. Obrali sobie go zaś z pominięciem interesów ludu, i lud wolny jest od zarzutu, jakoby przyłożył ręki do tej haniebnej uzurpacyi. Była to mowa niezwykle zręczna, gryząca, wypowiedział ją Blanqui trzęsąc się ze złości... Całe zgromadzenie wyglądało i pachniało jak stary, wyczytany, zatłuszczony, zużyty egzemplarz „Monitora“ z roku 1793. Widziałem tylko gołowąsych młodzieńców i starców....Zresztą u jednych i drugich zebranych w sali „Przyjaciół ludu“ zauważyłem nastrój poważny i spokojny, jaki napotykamy u wszystkich, którzy czują się silnymi. Oczy im tylko błyszczały i krzyczeli: „To prawda!“ „To prawda!“ — ile razy mówca kładł nacisk na jakimś fakcie.
Wydaje się jakby w tym czasokresie władza, którą zwalcza Blanqui, obserwowała go, katalogowała jego czyny i słowa, kompletowała materyały oskarżenia, wogóle sposobiła się do napaści.
Przeciwnicy próbują swych sił. Nowy rząd usiłuje wśród poczynającego się wrzenia odróżnić od masy wrogów niebezpiecznych, przywódców ruchu, oficerów rewolucyi. Więzienia czekają, ale gdy raz się otworzą, to pochłoną na pewne tych, których niemiło byłoby widzieć na wolności. Więc jakkolwiek gorzkie i groźne, były słowa Blanquiego, wypowiedziane w styczniu 1832 roku wobec ławy przysięgłych, podczas procesu „piętnastu“, w który jest wmieszany skutkiem swej afery, chociaż