dzikiej samotni la Chenaie, rzucający tłumom „Słowa wierzącego“, ów Dant współczesny, pół-kapłan, pół-socyalista o gestach buntownika, z sercem wezbranem goryczą.Ale w tym czasie, roku 1832, Cavaignac prowadzi masy do ataku na despotyczny gabinet Kazimierza Perriera, a dopiero później, gdy powstaną stowarzyszenia „Société des Families“ i „Société des Saisons“, Blanqui, a po nim Barbés, zostaną jednogłośnie uznani za kierowników rewolucyi.
Ale zaraz od chwili swego pojawienia się w redakcyach dzienników i klubach, gdzie opozycya liberalna i parlamentarna przywódców lewicy w Izbie nie była uważana za dostateczną, Blanqui uzyskał pewnego rodzaju uznanie, zaufanie i kredyt moralny.
Udział i działalność w bitwach ulicznych, rany odniesione w roku 1827, krzyż lipcowy przyznany mu po owych trzech, pełnych bohaterstwa dniach, pozyskały mu opinię bojownika idei demokratycznej, wybitnego działacza i rewolucyonisty bez zarzutu. Gdziekolwiek się pojawił, szczupły, blady, milczący, zaraz przychodził wszystkim na myśl jakiś projekt ukryty, plan obmyślany, był konspiratorem niezmordowanym. Niepokój o przyszłość nieznaną kojarzył się w jego duszy z wierzeniami legendarnemi i mistycznym szacunkiem dla jutra. Ten młodzieniec o zwichrzonych włosach, krótkiej rudej brodzie, jasnych oczach i zaciśniętych ustach, który tak niedawno wziął się do polityki, porwany zaburzeniami społecznemi, miał już na sobie piętno weterana rewolucyi.
Jeśli bacznie przyjrzymy się jego działalności w epoce pierwszych lat rządów Ludwika Filipa, jeśli weźmiemy