Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/87

Ta strona została przepisana.

smugi ognia z broni palnej, grzmią strzały, snują się dymy przysłaniając niebo, i wydaje się, jakby to nie ludzie gotowali się do walki, ale sama natura chciała wyładować w piorunach nagromadzone zapasy energii, jakby chciała sama przekonać się o swej sile.

XXXVI.

Po ślubie pozostał Blanqui nadal w tej atmosferze polityki, bo innem powietrzem oddychać już nie umiał. Nadeszło więc szczęście, o którem z dawna marzył, od pierwszych lat młodości, i szczęście to nie może oderwać go od przeznaczenia, musi pogodzić się z walkami codziennemi i codziennem niebezpieczeństwem. Ale zaszła zmiana i stał się jeszcze bardziej nieprzystępnym i tajemniczym.
Człowiek, nawykły do ukrywania swych wycieczek na miasto, swych planów, postanowień, który za naczelną zasadę życia publicznego uważa tajemniczość, nie może być jako mąż skłonnym do zwierzeń, nie będzie deklamował o swych uczuciach. Miłość schodzi głęboko do serca, kryje się na dno duszy człowieka skupionego w sobie, na którego bladej twarzy nie widać odbłysków lawy gorejącej w głębi.
Ale Blanqui żyje podwójnem życiem, tem i tamtem równie gorączkowo. Gdy jest przy żonie, gdy potem bawi się z dziećmi, słuch jego wytężony, oczy patrzą w strony nieznane jego blizkim, dochodzą go słowa, których nie wypowiedziano, siedzi jak na szpilkach, bo oto nagle wspomniał sobie, że zobowiązał się być tam, widzieć z tym, wydaje mu się, że słyszy dalekie pomruki groźby, lub, co gorsza, rozpaczny okrzyk porażki. Zrywa