się, spieszy do klubu, biegnie do redakcyi na tajne posiedzenie. Pisze artykuły, w których nienawiść idzie o lepsze z tkliwością, żąda, by maluczcy nauczyli się wydzierać należne im prawa, a pisząc, równocześnie naznacza schadzki, planuje zamachy.
I teraz, podobnie jak w chwilach poświęconych rodzinie, także nie przestaje nadsłuchiwać. Jak przedtem drżał na każdy odgłos z ulicy, tak teraz przysposabiając rozruchy, w chwilach kiedy nasuwają się trudności i kolizye, nie może obronić się słodkim obrazom szczęścia rodzinnego. Zwiduje mu się ciche, ciepłe mieszkakanie, czuje niepokój żony, która tam oto czeka i trwoży się, myśli o szczęściu, które to się chowa, to znów ukazuje... dusza jego migota jak światełko latarni morskiej, raz niknące, to znów widoczne człowiekowi walczącemu z nawałą burzy na ogromnym, bezmiernym, rozszalałym oceanie.
Rok 1834, to rok szczęścia małżeńskiego, czas pierwszych upojeń miłosnych. Blanqui kocha swą dziewiętnastoletnią żonę, ale równocześnie potęguje się w nim jeszcze zaciekłość rewolucyonisty. Wydaje się, jakby chciał udowodnić sobie i innym, że nie zejdzie ani na chwilę z posterunku i że rola jego jako człowieka, godzi się z powołaniem rewolucyonisty. Ale rok szczęśliwy pod jednym względem przynosi ze sobą ciężką klęskę partyi republikańskiej. Represyjne ustawy, ograniczające wolność prasy, wolność zgromadzeń, a uchwalone i stosowane przez dawniejszych liberałów, przeciwnych czasu Restauracyi tego rodzaju praktykom rządu, cały ten nawrót do absolutyzmu, wykazuje jasno nicość nadziei