Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/102

Ta strona została przepisana.

przestraszył mnie ale gdy spojrzałem na dół; nie było tam żadnej ludzkiej duszy, tylko pies od rzeźnika stał na kamieniu.
Nakoniec. Głosy! ludzkie głosy! Dwie stare kobiety szły powoli ulicą, przecisnąłem głowę do połowy przez kraty i zawołałem na nie. Otwarłszy usta, wytrzeszczyły w górę oczy i jęły się naradzać. Lecz gdy mnie zobaczyły, zaczęły strasznie krzyczeć i uciekły. Domyśliłem się, że wzięły mnie za Golema. Czekałem aż powstanie zbiegowisko ludzi, którym mógł bym się dać poznać, lecz minęła godzina i tylko od czasu do czasu spoglądała na mnie z dołu, ostrożnie jaka blada twarz, aby natychmiast w śmiertelnym strachu znów się ukryć. Czy miałem czekać, aż po kilku godzinach, albo może dopiero jutro przyjdą policjanci — miejskie lamury jak ich Zwak nazywał? Nie, wolę zbadać podziemne przejścia nieco dalej w odwrotnym kierunku do tego, w jakim się tu dostałem. Może w ciągu dnia wpadnie przez szpary w kamieniach jakikolwiek pobłysk światła?
Spuściłem się po drabinie, ruszyłem w tę samą drogę, którą wczoraj przeszedłem; przez całe stosy pokruszonych cegieł i przez zapadnięte piwnicę, wdrapałem się na rozwalone schody i nagle stanąłem w sieni czarnego budynku szkolnego, który już poprzednio widziałem jak we śnie. W tej chwili uderzyła mnie fala wspomnień: ławki opryskane od góry do dołu atramentem, kajety rachunkowe, chłopiec który wpuścił do klasy chrabąszcza, szkolne książki ze zgniecionemi bułkami, i zapach skórek pomarańczowych. Teraz wiedziałem napewno: kiedyś znajdowałem się tutaj, będąc jeszcze pacholęciem. — Lecz nie namyślałem się długo nad tem i pospieszyłem do domu.
Pierwszy człowiek, który mnie spotkał na ulicy Saletrzanej był to zarośnięty stary żyd z białemi pejsami. Zaledwie mnie spostrzagł, zakrył twarz rękoma i zawył głośno hebrajską modlitwę. Na krzyk