Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/125

Ta strona została przepisana.

rafinowanych książek; pomimo woli wpada się w akademicki sposób wyrażenia.“
Aby zrobić mu przyjemność, zmusiłem się do uśmiechu; wewnętrznie czułem bardzo dobrze, że student walczy ze łzami.
Musze mu jakoś pomódz, pomyślałem, przynajmniej spróbować ulżyć mu w gorzkiej nędzy, o ile to leży w mojej mocy. Niespostrzeżenie wyjąłem z komody banknot stu-guldenowy, jedyny, który miałem jeszcze w domu i włożyłem mu do kieszeni. „Gdy kiedyś w przyszłości znajdzie się pan w lepszych warunkach i spełni swoje powołanie jako lekarz: spokój zawita do pana, panie Charousek;“ powiedziałem, aby rozmowę skierować na łagodniejsze tory — „Czy prędko pan zda doktorat?“ „Wkrótce. Jestem to winien swoim dobroczyńcom. Ale to rzecz bezcelowa, gdyż moje dni są policzone.“
Chciałem uczynić zwykły zarzut, jakoby widział zbyt czarno, ale on, uśmiechając się, odparł:
„Tak jest najlepiej. Nie może to być żadna przyjemność, udawać po kuglarsku lekarza i jeszcze pozyskać dla siebie tytuł szlachecki jako dyplomowany truciciel studzien. — — Przytem — dodał ze swoim szubienicznym humorem — niestety wszelkie dalsze działanie błogotwórcze zakazane mi jest po tej stronie Ghetta“ — Chwycił za kapelusz. — „Teraz nie chce już więcej śledzić. Albo może jest jeszcze co do powiedzenia w sprawie Saviolego? Nie sądzę. Proszę jednak, niech mię pan zawiadomi, jeżeli się p. dowie czego nowego. Najlepiej, niech pan tu na oknie zawiesi lustro na znak, że mam pana odwiedzić. Do mnie — do piwnicy niechaj Pan w żadnym razie nie przychodzi. Wassertrum zaraz poweźmie podejrzenie, że my coś mamy ze sobą. — Jestem zresztą ciekawy, co on teraz uczyni, skoro zobaczył, że ta dama była u pana. Powiedz pan po prostu, że przyniosła panu ja-