Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/144

Ta strona została przepisana.

błyskawic, następujących po sobie bez przerwy: Uczułem się nagle tak słaby, że drżały mi kolana i musiałem usiąść. „Bądź spokojny“, powiedział wyraźnie jakiś głos obok mnie, — bądź zupełnie spokojny, dzisiaj jest Lelszimurim: Noc opieki.“

Powoli burza ustawała i głuchy hałas zamienił się w jednostajne bębnienie gradu o dachy. — Moje znużenie urosło do takiego stopnia, że raczej przytępionymi zmysłami i przez pół we śnie rozpoznawałem, co się około mnie dzieje. Ktoś z koła powiedział słowa: „Niemasz tutaj tego, którego szukacie“. Na to pierwszy znów cicho wymówił jakieś zdanie, w którem usłyszałem imię „Henoch“, lecz reszty nie zrozumiałem: wiatr za głośno przynosił od strony rzeki jęczenie pękających brył lodowych.

Potem oddzielił się jeden z koła, przystąpił do mnie, wskazał hieroglify na swojej piersi — były to te same litery co i u pozostałych — zapytał mnie czy mógłbym je przeczytać. I gdy ja — bełkocząc ze znużenia — zaprzeczyłem, wyciągnął do mnie dłoń, i świecący napis ukazał się na moich piersiach, napis w literach, które były początkowo łacińskie:

CHABRAT ZEREH AUR BOCHER

i zamieniły się powoli w nieznany mi alfabet — —
I wpadłem w głęboki, bez marzeń sen, nieznany mi od tej nocy, gdy Hillel rozwiązał mi język.