Odwiedzała mnie ona codziennie, aby mi dotrzymać towarzystwa, jak mówiła, ale prawie ciągle milczała, tak była przejęta owym „cudem“. Aż do najgłębszej głębi — poruszył ją ten wypadek i gdy sobie przypomniałem, jak to ona czasami nagle, bez przyczyny zewnętrznej, tylko pod wpływem wspomnienia — śmiertelnie bladła aż po usta, dostawałem zawrotu głowy na samą myśl, że mógłbym w swojem zasklepieniu czynić rzeczy niezmiernej doniosłości. — I gdy wywołałem w pamięci ostatnie zagadkowe słowa Hillela i związałem je z tą ostatnią swoją myślą, odczułem we wszystkich kościach lodowate zimno. Czystość zamiaru nie była dla mnie bynajmniej uniewinnieniem — cel nie uświęca środków — przekonałem się. A co by było, gdyby ten zamiar „chcieć pomódz“ był tylko pozornie czysty? Może właśnie ukrywa się w tym jakieś utajone kłamstwo: nieokreślone życzenie aby dla własnego zadowolenia rozkoszować się rolą dobroczyńcy? Zacząłem błądzić sam w stosunku do siebie. Było jasne, że osądziłem Mirjam zbyt powierzchownie. Już jako córka Hillela musiała być nie taką jak inne panny. Jak mogłem być na tyle zuchwały, aby w tak głupi sposób wdzierać się w wewnętrzne życie, które o całe niebo stało wyżej nad mojem własnem. Już rysy jej twarzy, które sto razy więcej odpowiadały epoce szóstej dynastji egipskiej a nawet dla niej były nazbyt uduchowione, niż dla naszych dni ze swym typem ludzi rozsądkowych: powinny były ostrzedz. — „Tylko zupełny głupiec nie ufa przejawom zewnętrznym“ — czytałem to gdzieś kiedyś. Jakże to prawdziwe! Mirjam i ja byliśmy teraz dobrymi przyjaciółmi: czy miałem jej wyznać, że to właśnie ja codziennie przemycałem w chlebie dukaty? Cios byłby zbyt nagły. Ogłuszył by ją. — Nie mogłem się na to odważyć, musiałem postępować ostrożniej. — Czy ten „cud“ jakkolwiek osłabić? Zamiast wsadzać pieniądz do chleba, kłaść
Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/148
Ta strona została przepisana.