Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/151

Ta strona została przepisana.

czy niema tam jakichś liter wyrytych? Prawie już nie czytelne, a ponadto porysowane mnóstwem świeżych zadrapań. Powoli odczytałem:
K-a-r-ol Zott-man
Zottman? Zottman? — Gdzież ja słyszałem to nazwisko. Zottman? Nie mogłem sobie przypomnieć. Zottman? Wassertrum wytrącił mi prawie lupę z ręki. „W mechanizmie nic niema, patrzyłem już tam sam, ale z pokrywą — to coś — śmierdzi!“ „Trzeba tylko wyklepać i wyrównać, najwyżej kilka zlutowań. To może panu również dobrze zrobić każdy złotnik, panie Wassertrum, „Zależy mi na tem, żeby to była solidna robota, jak to się mówi artystyczna, — przerwał mi skwapliwie. Z trwogą prawie. „A więc dobrze, jeżeli panu na tem zależy“ — „Wiele na tem zależy!“ Głos jego drżał z zapalczywaści. „Chcę sam nosić ten zegarek. A gdy go komukolwiek pokażę, to powiem: patrzcie, tak robi pan von Pernat.“ Brzydziłem się tym człowiekiem, pluł mi po prostu pochlebstwami w twarz. „Gdy za godzinę pan wróci, wszystko będzie gotowe.“ Wassertrum odwrócił się kurczowo: „Tak nie można, tego nie chcę. Trzy dni, cztery dni. W przyszłym tygodniu, będzie dosyć czasu. Całe życie robiłbym sobie wyrzuty, że pana zamęczyłem!“ Czego on chciał, że tak zabiegał? — Uczyniłem krok do przyległego pokoju i schowałem zegarek do kasetki. Fotografia Angeliny leżała na wierzchu. Szybko zamknąłem pokrywkę, na wypadek, gdyby Wassertrum chciał zajrzeć. Gdy wróciłem, zauważyłem, że był zaczerwieniony. Przyjrzałem mu się, lecz natychmiast cofnąłem swe podejrzenie. Niemożliwe! Nie był w stanie nic zobaczyć. „A więc może następnego tygodnia,“ powiedziałem, aby położyć koniec jego wizycie. Lecz jemu tym razem się nie spieszyło, wziął krzesełko i usiadł. Na odwrót niż poprzednio, miał on teraz swoje rybie oczy przy rozmowie szeroko otwarte; wpatrywał się uporczywie