Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/173

Ta strona została przepisana.

łe cienkie fajeczki gliniane w zębach, a pokój był pełen dymu. Ledwie można było rozpoznać ich twarze, tak bardzo ciemno-brunatne ściany pochłaniały skąpe światło staromodnych lamp wiszących. W kącie oschła, małamówna zniszczona kelnerka, ze swoją wieczną szydełkową pończochą; o bezbarwnem spojrzeniu i żółtym kaczym nosie! Przed zamkniętemi drzwiami wisiały matowo czerwone zasłony, tak że głosy gości z przyległego pokoju dochodziły tylko, jak ciche brzęczenie roju pszczół. Vrieslander w swym stożkowatym kapeluszu, o równopoziomem rondzie na głowie, ze szpakowatym wąsem, ołowiano-szary w barwie na twarzy, z blizną pod okiem: wyglądał, jak jakiś pijany Holender z zapomnianych stuleci! Jozue Prokop wetknął sobie widelec w swe artystyczne kędziory, dzwonił nieustannie strasznie długiemi kościstemi palcami i przyglądał się pełny zdumienia, jak Zwak męczył się, chcąc zawiesić purpurowy płaszczyk kukiełki na pękatej flaszce od araku. „To będzie Babiński“? objaśnił mi Vrieslander z głęboką powagą. „Pan nie wie, kto to był Babiński? Zwak, opowiedzcie zaraz Pernatowi, kto to był Babiński!“ „Babiński był to“ — zaczął Zwak natychmiast, nie odwracając się nawet ani na chwilkę od swej roboty — „niegdyś słynny w Pradze zbój. Wiele lat prowadził on swoje nikczemne rzemiosło, a nikt tego nie zauważył. Raz po razu zdarzało się w najlepszych domach, że już to jednego, już drugiego z członków rodziny brakło przy stole i nigdy więcej się nie pokazywali. Chociaż z początku nic o tem nie mówiono, gdyż sprawa ta miała poniekąd swoje dobre strony, ile że gospodarstwo wypadało taniej, należało jednak baczyć, że tym sposobem niejedna rodzina traciła na szacunku w towarzystwie i narażała się na plotki. Szczególnie, jeżeli chodziło o zniknięcie bez śladu córek w wieku ślubnym. Samo się przez się rozumie, że w rodzinach mieszczańskich głównie cho-