Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/188

Ta strona została przepisana.

stole: powiędłą różę i flaszeczkę; były mi one pamiątką po zaginionym przyjacielu.
Jakże często w godzinach wewnętrznego załamania, gdy osamotnione moje serce, przepełnione tęsknotą po mej umarłaj matce, pożądało śmierci, bawiłem się tym flakonem — i sprawiało mi to, bolesną pociechą — czynić takie próby: dość mi było tylko płyn rozlać na chustkę i wdychać go — a bezboleśnie unosiłem się duchem na równinę, gdzie mój drogi dobry Teodor odpoczywa po mękach naszej doliny łez.
A teraz proszę cię, szanowny mistrzu, i po to właśnie przyszedłem — weź pan obie te rzecy i wręcz je panu Wassertrumowi.
„Niech pan powie, żeś to otrzymał od kogoś, co był blizki d-rowi Wassoryemu; imienia jego jednak przysiągłeś nigdy nie wymieniać, chyba przed kobietą. — Uwierzy — a rzecz ta będzie dla niego pamiątką, jak była dla mnie drogą pamiątką. Będzie to potajemny znak wdzięczności, jaki mu składam. Jestem ubogi; to wszystko co posiadam — ale raduje mię, gdy wiem, że teraz jedno i drugie będzie należało do niego — a przecie on nigdy się nie domyśli, że to dar odemnie. Jest w tem dla mnie coś niewymownie słodkiego. A teraz bądź pan zdrów, szanowny mistrzu, i z góry tysiąc podziękowań racz przyjąć.“
Mocno pochwycił mnie za rękę, nachylił się i szeptał coś tak po cichu, żem nic nie mógł wyrozumieć.
„Panie Charousek, proszę poczekać, odprowadzę pana kawałek“ — mówiłem mechanicznie, jakby powtarzając słowa, które wyczytałem z jego ust — i wyszedłem z nim na schody.
Na ciemnym przejściu schodów na pierwszem piętrze — zatrzymaliśmy się — i chciałem się z Charouskiem pożegnać.
„Zaczynam się domyślać, jaki był cel pańskiej