Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/189

Ta strona została przepisana.

komedji. Pan — pan chciał, żeby Wassertrum się tą flaszką otruł“. Powiedziałem mu to w oczy.
„Oczywiście — rzekł Charousek najspokojniej.
„I pan sądzi, że ja do tego przyłożą swoją rękę..
„Wcale to nie potrzebne.
„Ale mówił pan, że ja muszę Wassertrumowi flaszkę oddać.
Charousek wstrząsnął głową.
„Gdy pan teraz wróci, to zobaczysz, że on ją natychmiast weźmie i schowa.
„Jak pan to może przypuszczać? pytałem zdumiony. Człowiek jak Wassertrum nigdy się nie zabije — zbyt tchórzliwy jest po temu — nigdy nie czyni nic pod gwałtownym impulsem.
„Nie zna pan wkradliwego zatrucia sugestji — przerwał poważnie Charousek. Gdybym mówił zwykłym codziennym sposobem — nie wywarłbym żadnego wrażenia. Ale ja tu obliczyłem najmniejszy spadek tonu. Tylko obrzydliwy patos działa na takie psie nogi. Niech pan mi wierzy. Mógłbym panu najdokładniej odrysować wszystką grę jego twarzy przy każdem mojem słowie. Żaden kicz, jak to mówią malarze, nie jest dość nikczemny, by nie wywołać łez aż do szpiku w okłamanej tłuszczy — takiemu trafia to do serca. Czy pan sądzi, że gdyby było inaczej, to oddawna nie zniszczono by ogniem i mieczem wszystkich teatrów? Z sentymentalizmu poznaje się kanalję! Tysiące biedaków może zdychać z głodu, a nikt dla tego płakać nie będzie, ale gdy jaki histryon na scenie — przebrany za chłopa łachmaniarza wywraca oczy — wtedy widzę gromadą wyją jak psy podwórzowe. — Choćby papa Wassertrum do jutra może zapomniał, ile go jęków serdecznych kosztowały moje słowa: to jednak każde z nich znowu w nim odżyje, gdy godziny dojrzeją, w których on sam sobie wyda się niezmiernie godnym pożałowania. — W takich chwilach wielkiego Mise-