Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Gryzę wargi aż do krwi, piersi sobie szarpię z żalu, że wtenczas natychmiastowo listów nie spaliłem —
Przysiągłem sobie, że w tej samej godzinie, w której znów się znajdę na wolności zgładzę ze świata Wassertruma — — Czy umrę z własnej ręki czy też na szubienicy — i cóż mi na tem zależeć może?
Że sędzia śledczy uwierzy moim słowom, gdy mu opowiem w sposób istotny historję z zegarkiem i jak to mi Wassertrum groźby zapowiadał: — o tem nie wątpiłem ani chwili.
Napewno jutro już będę wolny; przynajmniej sąd aresztowałby i Wassertruma, jako podejrzanego o zabójstwo. Liczyłem godziny i modliłem się, żeby szybciej minęły; drętwiałem w ciężkich wyziewach.
Po niewymownie długim czasie zaczęło się nakoniec rozwidniać — i najpierw była to ciemna plama, potem coraz wyraźniej wynurzała się ze mgły miedziana olbrzymia twarz: godzinnik starego zegara wieżowego. Ale brakło skazówek: nowa przykrość.
W końcu wybiła piąta.
Słyszałem, jak więźniowie się obudzili i, ziewając, prowadzili rozmowę po czesku. Jeden głos wydał mi się znajomy; obróciłem się, zeszedłem z pryczy na dół — i ujrzałem dziobatego Loisa na desce — wprost na przeciw mego łoża: zdumiony wytrzeszczył na mnie oczy. Dwaj pozostali byli to chłopcy o bezczelnych twarzach, którzy spoglądali na mnie z lekceważeniem.
„Defraudant? Co? — spytał jeden pół głosem swego towarzysza, trącając go łokciem. Zapytany ze wzgardą cości odpowiedział, zaczął gmerać w swoim sienniku — wyjął jakiś czarny papier z jego wnętrza i położył go na podłodze.
Wówczas pokropił go trochę wodą z dzbanka, przejrzał się w nim niby w lustrze — i palcami rozczesał sobie włosy na czoło. Następnie ze staranną