Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/204

Ta strona została przepisana.

Stary, rosły człowiek z białą, dwuskrzydłą brodą, w czarnym surducie, o czerwonych nabrzmiałych ustach, w skrzypiących butach.
„Pan jest Pernat?
„Tak jest.
„Cela № 70?
„Tak jest.
„Podejrzany o zabójstwo Zottmana?
„Prawdopodobnie. Przynajmniej tak się domyślam. Ale — —
Przyznaje się?
„Do czegoż mam się przyznać, panie sędzio śledczy? Przecież jestem niewinny.
Przyznaje się?
„Nie.
„A więc zawieszam śledztwo co do pana. Dozorco więzienny, proszę wyprowadzić tego człowieka.
„Proszę, niech mię pan, jednak wysłucha, panie sędzio! Muszę bezwarunkowo dziś jeszcze być w domu. Mam ważne rzeczy do załatwiania — — “
Za drugim stołem ktoś zabeczał po baraniemu. Baron się uśmiechnął. „Wyprowadźcie tego człowieka, dozorco!“

Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a ja wciąż siedziałem w celi. —
O godzinie dwunastej musieliśmy codziennie schodzić na dół na dziedziniec więzienny, i w towarzystwie innych aresztantów i podejrzanych przechadzać się przez 40 minut w koło po wilgotnej ziemi.
Niewolno było rozmawiać ze sobą.
Pośrodku placu stało bezlistne, zamierające drzewo, w którego korze wrośnięty był owalny szklany posążek Matki Boskiej. Pod ścianą rosły nędzne krzewy ligustru o liściach prawie czarnych od padającej z kominów sadzy.
Wokół zakratowane okna cel, z których od