był bogaty i aby uzyskał dostęp do sfer „dobrego towarzystwa“ Pragi.
Ostatnia trzecia część ma być wypłacona w najbliższym czasie siedmiu przestępcom, którzy popełnili morderstwo z rabunkiem, a którzy z braku dowodów musieli być uwolnieni.
Jestem winien to publicznemu zgorszeniu.
To więc jest wszystko.
A teraz, mój drogi, drogi przyjacielu, żyj szczęśliwie i myśl o mnie często!
Głęboko wzruszony omal nie wypuściłem listu z ręki.
Nie byłem w stanie radować się wiadomością o blizkiem wyzwoleniu.
Charousek! Biedny człowiek! Jak brat troszczył się o mój los. Dlatego tylko, że ja kiedyś ofiarowałem mu sto florenów. Gdybym choć jeszcze raz mógł mu rękę uścisnąć.
Czułem to: miał słuszność; ten dzień nigdy nie przyjdzie.
Widziałem go okiem wspomnienia: jego płomienne oczy, suchotnicze ramiona, wysokie, szlachetne czoło.
Być może wszystko to poszłoby zupełnie inaczej, gdyby jaka pomocna ręka w czas pokierowała tem zmarnowanem życiem.
Jeszcze raz przeczytałem list od początku do końca.
Ile metody było w obłędzie Charouska! Czy on zresztą w ogóle był obłąkany?
Wstydziłem się niemal sam siebie, żem tę myśl miał jednę chwilę w głowie.
Czyż jego postępowanie nie było dość wyraźne? Był on człowiekiem jak Hillel, jak Mirjam, jak ja sam; człowiekiem, nad którym dusza własna przemoc zdobyła, — prowadząc go po przez dzikie otchła-