będący pod śledztwem, kłaniał mi się z wyszukaną grzecznością.
Był wygolony jak aktor — a jego wielkie, jasno zielone, świecące, migdałowate oczy miały tę osobliwość w sobie, że choć były wprost ku mnie zwrócone, zdawały się mnie wcale nie widzieć. — Było w nich coś jak by brak przytomności umysłu.
Mruknąłem swoje nazwisko i również się ukłoniłem, poczem chciałem się położyć, ale długi czas nie mogłem odwrócić oczu od tego człowieka, tak szczególnie odziaływał na mnie jego uśmiech pagodowy, w jaki układały się jego ładnie wycięte wargi, a ześrodkowany w kąciku ust. Wyglądał prawie jak chiński posążek Buddy z różowego kwarcu: skórę miał przezroczystą, pozbawioną zmarszczek, dziewczęcy drobny nosek i delikatke nozdrza.
„Amadeusz Laponder, Amadesz Laponder“ — powtarzał mi kilkakrotnie.
„Co też on mógł popełnić?
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |