Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/236

Ta strona została przepisana.

morderstwo? — Nigdy nie zabiłem — nawet najmniejszego robaka — i teraz już nie byłbym w stanie.
Wyobraźmy sobie, że prawo ludzkie jest: zabijać! a za zaniedbanie tego prawa — karą ma być śmierć — podobnie jak to mamy na wojnie —: niewątpliwie w takim razie zasłużyłbym sobie na śmierć. Bo dla mnie nie byłoby wyboru. Musiałbym po prostu nie mordować. Wtedy, gdym, popełnił zabójstwo, sprawa miała się na odwrót.
„Tymbardziej, gdy pan się teraz czuje quasiinny człowiek, musi pan powołać się na wszystko, aby uniknąć wyroku sądu.
Laponder zrobił przeczący ruch ręki.
„Pan się myli. Sędziowie ze swojego punktu widzenia mają zupełną słuszność. Czy wolno może takiego człowieka jak ja puścić, aby swobodnie krążył po świecie? Aby jutro lub pojutrze znów stała się jakaś ohyda?
„Nie. Ale należało by pana internować w zakładzie leczniczym dla chorych psychicznie. Oto właśnie, co chcę powiedzieć!
„Gdybym był obłąkany, to pan miałby racyę.“ — odparł Laponder obojętnie. Ale ja nie jestem obłąkany. Jestem czemś zupełnie innem — czemś, co jest bardzo podobne do obłąkania, ale właściwie jest jego przeciwieństwem. Proszę, niech pan słucha. Pan mię zaraz zrozumie. — — — To co mi pan mówił przedtem o widziadle bez głowy — oczywiście jest to symbol: klucz do niego po namyśle może pan łatwo znaleść: — zdarzyło mi się kiedyś zupełnie tak samo. Tylko że ja ziarna przyjąłem. Zatem ja idę „drogą śmierci.“ — Dla mnie najświętszem jest to co mogę myśleć: żem dopuścił, aby duchowość kierowała mojemi krokami. Ślepy, pełny ufności idę dokądkolwiek droga mię poprowadzi: na szubienicę czy na tron, do bogactwa czy